I przestał padać deszcz. I przestał wiać wiatr.
A potem przyszedł ON. W czerwonych dżinsowych spodniach i puchowej pikowanej kamizelce koloru brązowego. Na nogach miał czerwono - żółte buty trekingowe.
Włosy miał długie do ramion w kolorze blond z umiejscowionymi przypadkowo jaśniejszymi pasemkami. Oczy miał koloru dzisiejszego pochmurnego nieba. A może to odbijało się w nich znajdujące się nieopodal jezioro?? Zapachniało czystością i świeżością. Koło niego unosiła się też delikatna woń fiołków.
Ręce miał podobnie jak i twarz ładne i wypielęgnowane. Niewiele wyższy ode mnie. Troszkę barczysty. Ciężko jednak było coś dostrzec przez tę kamizelkę.
I powiedział. Mówił i odpowiadał.
I poszedł tak jak i przyszedł. Do tego samego miejsca.
I zaczął wiać wiatr, który rozwiał woń fiołków i czystości.
I zaczął padać deszcz.
I znów zaczął się unosić zapach farby... w spreju.
melduję posłusznie, że pankejki można smażyć ;)
OdpowiedzUsuńa Twój dzisiejszy post?... to opowiadanie będzie?
bo brzmi tak... tajemniczo... :)
E tam opowiadanie będzie. Z tego co wnioskuję to kochanie moje pisze o przygotowaniach do trzebieży. Jednakowoż niepokoi mnie to, w jaki sposób opisany został kolega z pracy (chyba mowa tu o panu Grzesiu kochanie?).
UsuńKOCHANIE! Żadne przygotowania, żaden kolega z pracy.
UsuńKapsacyinko (i dla mojego kochanie też) - może sklecę jakieś opowiadanie?? Albo powieść grozy??
O, fajnie brzmi, jestem za opowiadaniem! :-)
OdpowiedzUsuń