piątek, 21 lutego 2014

215. Wypadki chodzą po ludziach...

Dziś moi drodzy będzie o wypadkach i potrzebie imponowania. Od razu uprzedzam, że zdjęć nie będzie.

A więc... W poniedziałek w trakcie wykonywania obowiązków służbowych, w kolanie moim prawym rozminęło mi się udo z łydką. Bolało bardzo, bo coś w kolanie zmieniło położenie - postanowiło wywędrować na drugą stronę nogi. Ot takie widzimisię miało. Na szczęście nowa lokalizacja kości nie przypadła do gustu, bo po jakichś 10 minutach wróciła na swoje stałe miejsce. Efekt? Rundka karetką do szpitala (ale bez sygnałów na szczęście). Lekarz z karetki przedstawił kiepski scenariusz: zerwanie więzadeł, wycięcie łękotek i gips na co najmniej 6 tygodni.
W szpitalu natychmiastowy rentgen. Potem czekanie na ortopedę. Okazało się, że winowajcą była rzepka, więzadła są całe a gips nie będzie potrzebny. Uffff...
Od wjazdu do wyjazdu z pogotowia wszystko odbyło się miło i sympatycznie. Pielęgniarki były po prostu w dechę :)
Wczoraj odbyłam wizytę kontrolną. Okazało się, że opuchlizna która się pojawiła we wtorek to nie opuchlizna, tylko krew. Lekarz ją ściągnął - jaka ulga, mogę w pełni nogę wyprostować! Niestety zaraz potem założył ortezę (więc o zginaniu nie ma mowy), przepisał leki - ten kto powiedział, że zastrzyki przeciwzakrzepowe  w brzuch nie bolą powinien sobie sam taki zrobić.

W następny czwartek kolejna kontrola. A tymczasem bujam się o kulach. Ze sztywną od kostki do biodra nogą kiepsko mi to idzie.

Teraz mam masę czasu na naukę i nadgonienie zaległych robótek.W domu siedzę sama z sierściuchem, więc pomyślałam, że wreszcie jest czas na nadgonienie zaległości towarzyskich z jedną z koleżanek. Więc dzwonię do niej, że mam długie zwolnienie, że siedzę w domu, że może by wpadła na kawę/herbatę. Ona się uprzejmie zapytała co się stało, więc krótko i zwięźle bez szczegółów przedstawiłam powód L4. Co usłyszałam? Że ja to wogóle to powinnam urodzić dziecko i wtedy będę wiedziała co to ból, i że ona to wędrowała z zerwanymi więzadłami w kolanie... i wogóle, bo ona to... a! i po co mi kot? Lepiej bym sobie dziecko zrobiła...
Heh... No co tu gadać, kawy/herbaty mi się odechciało. I nie chodzi o to, że chcę żeby mnie ktoś żałował i głaskał. Nie. Nie jest mi to potrzebne. Chciałam się po prostu spotkać i pogadać. Nie chciałam wysłuchiwać co to nie ona i w czym ona jest lepsza a w czym ja jestem gorsza od niej (tak się składa, że we wszystkim ;)). No cóż okazuje się, że moja koleżanka ma niesamowitą potrzebę imponowania. Tylko po co?
 Przed kim? I czym?

No cóż, taki klimat...

A teraz wybaczcie, muszę się poczłapać do toalety...

PS. Zaległości blogowe też będę mogła nadrobić :)



5 komentarzy:

  1. Tego kłopotu nie zazdroszczę i życzę zdrowienia bez dalszych komplikacji. Pozdrawiam i dziękuję za odwiedziny!

    OdpowiedzUsuń
  2. Zdrowia życzę a koleżanką bym się nie przejmowała - olać to...
    parę lat temu spotkałam na ulicy koleżankę nie widzianą od około 10 lat i w sumie na co słychać dowiedziałam się, że właśnie kupiła fajne majtki i na pewno lepsze od moich bo jej są najlepsze ... no i odechciało mi się z nią gadać i ręcę mi opadły... dobrze, że nie majtki...

    Pozdrawiam
    ma

    OdpowiedzUsuń
  3. To chyba nie najlepsza osoba na zapraszanie, na kawę. A co do tego lepiej sobie dziecko zrób zamiast kota... ja słyszałem żebym zamiast psa sobie dziecko sprawił. Odpowiadam wtedy, że wole psa bo mniej śmierdzi i szybciej zdechnie. Może i nie miło, ale przeważnie wystarczy, żeby zamknąć takiemu komuś skutecznie usta :) Pozdrawiam i życzę zdrówka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja odpowiadam, że dziecka po ogonie nie będę mogła gryźć a kota tak ;)

      Usuń
  4. Po pierwsze zdrowia :) a po drugie: weź sobie dziecko zrób ;P

    OdpowiedzUsuń